Austin Peralta: May your soul travel in peace, kid...

Sebol: 27 stycznia 2011 roku, dzięki fenomenalnej audycji Benjiego B, którą „ukradł” Flying Lotus z ekipą nadając prosto z dużego pokoju w swoim domu w Los Angeles, spotkałem się muzyką Austina Peralty po raz pierwszy. Byłem oszołomiony setem, którym oczarował mnie ten chłopak. Zagrał wtedy z Thundercatem na bassie i Gene’m Coye na perkusji. Możecie to sprawdzić poniżej:

Austin Peralta, Thundercat, Gene Coye - Live on BBC Radio 1

Już wtedy wiedziałem, że trzeba mieć na niego oko i jak najszybciej sprowadzić go do Polski na granie. Miał 20 lat, więc w dobie Internetu szybko nawiązaliśmy bezpośrednią znajomość i wymieniliśmy kilka maili. Znałem jego zajawkę na Chopina, ale starałem się zainteresować go Komedą. Pamiętam, że zbombardowałem go krążkiem „Astigmatic”. To było oczywiste, że go pochłonie ten album. Niedługo później ukazał się krążek „Endless Plantes”, który totalnie zmiażdżył wszystkich parających się jazzem w 2011 roku. Zrobiło to dobrze do tego stopnia, że umieściłem go na szczycie w podsumowaniu roku dla Diggin.pl, komentując swój wybór tak: „Zapamiętajcie to nazwisko. Austin ledwie skończył 20 lat, a już jest utytułowany, ma plecy u Flying Lotusa i jest nieziemsko genialnym muzykiem. Zapytajcie kogokolwiek z Los Angeles.”.

 

Od początku 2012 roku dyskutowaliśmy o tym, że jesienią trzeba zaprosić Austina do Polski. Wtedy, kiedy jeszcze nasze głowy były pochłonięte organizacją Samiyama, już w głowach Tomka Hoaxa i Maceo zaczęły kształtować się zarysy planów na dwa koncerty Austina w Polsce. Trzeba w tym miejscu oddać wielki respekt zwłaszcza w kierunku Tomka i organizatorów festiwalu Jazz Jantar, bez ich pomocy to by się nie udało. Miesiąc przed wydarzeniem, nie mieliśmy najmniejszych problemów z promocją twórczości Austina. Był tak wszechstronny i mimo młodego wieku, już zdążył wziąć udział w tylu ważnych projektach, że praktycznie codziennie mogliśmy pokazywać słuchaczom jego talent za pomocą innego utworu.
Austin, Zach i Gabe przylecieli do Gdańska o jakiejś dziwnej porze z czwartku na piątek 2.11, o czym poinformował nas Tomek, wrzucając fotkę ukazującą zadowolenie z sławnej polskiej gościnności. Rankiem dowiedzieliśmy się, że młodzieńcy z Los Angeles to przesympatyczni ludzie, a w dodatku Maceo ma bonusową misję: „Musisz go zabrać do Żelazowej Woli - do chaty Chopina, bo nie zagra” – powiedział w żarcie Hoax. Gdy to wszystko się działo, byłem gdzieś pomiędzy Poznaniem a Wrocławiem, w trakcie przeprowadzki. Cały czas biłem się z myślami, jak pogodzić Warsoul, przeprowadzkę i nową pracę. Niestety, nie udało mi się tego zrobić i dziś pisząc te słowa wiem, że była to jedna z najgorszych decyzji w moim życiu. Nie porozmawiałem z Austinem o fascynacji twórczością i filozofią Sun Ra, nie powiedziałem jakie wrażenie wywarł na mnie swoimi umiejętnościami i nie posłuchałem go nigdy na żywo. Nasza znajomość pozostała czysto wirtualna, a w dzień jego wizyty w Warszawie, poszedłem pod pobliski pomnik Chopina we wrocławskim Parku Południowym, który z pewnością też by chętnie zobaczył. Co innego może powiedzieć Maceo – to właśnie on go lepiej poznał, miał okazję go gościć i pogadać, co dla Warsoul jest wartością nadrzędną – bo liczy się przede wszystkim człowiek.

 

Maceo Wyro: Austina Peraltę poznałem na początku listopada tego roku, czyli naprawdę bardzo niedawno. Moje wspomnienia o nim są bardzo świeże i naprawdę wydaje się, jak bym go widział wczoraj. Austin od początku sprawiał wrażenie całkiem zwykłego amerykańskiego chłopaka - wyluzowanego, dowcipnego, trochę nieogarniętego i odrobinę zarozumiałego. Od razu zażyczył sobie, żeby go zawieźć do Żelazowej Woli, ponieważ jest wielkim fanem Chopina. Jak się później okazało, nasz wielki kompozytor był dla Austina inspiracją do tego stopnia, że jako mały dzieciak nawet się za niego przebierał! Niestety, mieliśmy za mało czasu, żeby odwiedzić rodzinne strony Fryderyka, tak więc nasz gość musiał zadowolić się wizytą w Łazienkach, gdzie, jak go poinformowałem, znajduje się jedyny w swoim rodzaju secesyjny monument, "przedstawiający odlaną w brązie postać kompozytora siedzącą pod stylizowaną mazowiecką wierzbą". Młody Peralta bez zbytnich oporów przystał na ten kompromis i w znakomitych humorach udaliśmy się na Rozdroże. Gdy dotarliśmy na miejsce okazało się, że duży fragment parku, a dokładniej cały teren wokół pomnika znajduje się w remoncie. Oczywiście, Austin bynajmniej nie miał zamiaru się wycofywać, musieliśmy więc na nielegalu dostać się pod pomnik. Przedzierając się przez krzaki i rozkopy, w błocie po kostki, dotarliśmy w końcu do celu i naszym oczom okazał się majestatyczna, pięknie oświetlona sylwetka Fryderyka Chopina. Peralta wprost nie posiadał się z radości! Zrobiliśmy mu długą sesję zdjęciową; z początku Austin stał na dole, ale po moich namowach zdecydował się wejść na cokół, by pozować ramię w ramię z mistrzem. Nie da się ukryć, że z tą burzą blond loków był faktycznie bardzo podobny do samego Chopina…
Tego wieczoru przeżyliśmy jeszcze kilka niesłychanie komicznych sytuacji. Cała wizyta przebiegała w nadzwyczaj wesołej atmosferze, jednak gdy rozpoczął się koncert, Austin nagle stał się bardzo skoncentrowany i zaczął grać tak, jak na wielkiego artystę przystało - dostojnie, bezkompromisowo i z ogromnym wyczuciem. Nie było najmniejszych wątpliwości co do tego, że muzykę traktuje poważniej niż własne życie. Po koncercie wypił trochę za dużo i zaczął nieco kozaczyć; pamiętam, że powiedziałem mu wtedy, że mógłby być moim synem. Nie miałem do niego bynajmniej żadnej pretensji, po prostu pomyślałem sobie, że jest jeszcze bardzo niepopierzony i że za dziesięć, dwadzieścia lat, jak bardziej dojrzeje, to dopiero będzie naprawdę ciekawym facetem. A jeśli jego talent będzie rozkwitał wraz z osobowością, niewykluczone, że faktycznie zmieni oblicze współczesnego jazzu.
Do głowy mi wtedy nie przyszło, że może nie dożyć czterdziestki, czy nawet trzydziestki. Na tę krótką chwilę zapomniałem po prostu, jak bardzo kruche i nieobliczalne potrafi być życie. Teraz próbuję się jakoś pogodzić z tym, że już nigdy nie zaprosimy Austina do naszego kraju i że nie zobaczy tej swojej wymarzonej Żelazowej Woli. Nie ukrywam, że nie przychodzi mi to zbyt łatwo…

 


Sebol: Informacja o śmierci Austina spadła na wszystkich nagle i nieoczekiwanie. Kto mógł przypuszczać, że tak młody chłopak odejdzie tak szybko? Siedziałem w pracy i najpierw mignęła mi informacja od Roberta Mezy (kuzyna Andrew), który o ósmej rano napisał „R.I.P. Austin Peralta, thank you for everything!” – myślałem, że to żart. Pomyślałem, że chłopaki się znali, spili się i to status po jakimś wspólnym piciu w tygodniu. Niestety, tak się nie stało. Dwie godziny później napisał do mnie SMS’a Naphta: „Austin Peralta nie żyje!!!!”. Czułem, że cały zbladłem. Sprawdziłem informacje i okazało się, że wszyscy potwierdzają tragiczną informację. Starałem się ustalić co się stało. Na jego ścianie znalazłem wiadomość, która sugerowała, że jeszcze tej samej nocy Austin grał Danem Lutzem w Los Angeles.
 

Było to jego ostatnie granie. Teielte doszukał się wpisu Jona Wayne’a na twitterze, w którym przekazał on dalej wpis Austina sprzed 24 godzin „I would like to thank the universe". Nie mam siły doszukiwać się kontekstu tej wypowiedzi, tym bardziej, że zniknęła ona z konta Austina. Oddam głos Marcinowi Wasilewskiemu oraz Tomkowi Hoaxowi, którzy też mieli okazję obcować z młodym Peraltą.

Marcin Wasilewski: On tak kochał muzykę Chopina. Cenił bardzo Zimermana. Jakoś pewnie troszkę przeze mnie ulubił sobie tę nasza Polskę. Poznaliśmy się na Jazz Baltica, kiedy miał 15 lat. Graliśmy razem i się wydurnialiśmy jak dzieci. Niesamowity był. Na jam sessions grał do nocy i zawsze dodawał ognia w muzyce. Kiedy był z Cinematic Orchestra (zimą 2012) pokazałem mu Akademię Muzyczną w Katowicach. Byliśmy umówieni, że pojedziemy do Żelazowej Woli teraz, kiedy był w Wawie. Ja niestety byłem na swoich koncertach i się nie zobaczyliśmy.. Będę za nim bardzo tęsknił.
Zawsze kiedy byliśmy w LA, najpierw z Tomaszem, a później sami, to się widzieliśmy. Strasznie lubił utwór T. Stańko „Song for Sarah”. Myślę, że chciałbym mu zagrać teraz ten utwór, tak jak po koncercie, kiedy z moich nut grał go sam. Mimo tego, że znał ten numer na pamięć, chciał go zagrać z oryginalnych nut.

Tomasz Stanko Quartet - Song for Sarah

Tomek Hoax: Trudno, szczególnie w tej sytuacji, jest mi dodać cokolwiek do Waszych wypowiedzi, Panowie. Mogę tylko powiedzieć, że jestem po prostu szczęśliwy, że udało się to zrobić – choćby z tak prozaicznych przyczyn jak te, że zostały mi dwa zdjęcia i jeden krótki film w telefonie. Emocje są nadal zbyt świeże, dokładnie 3 tygodnie temu wstawałem rano (jest piątek, 23.11.2012, 06:30), żeby pozałatwiać kilka spraw związanych z koncertem.
Będziemy dzielić się tym wspólnie, pewnie jeszcze niejednokrotnie, jak wszystko się uspokoi i jak przypomni się milion cudownych historii przy piwie. A ponieważ przeżywam jego śmierć jak kogoś bliskiego, członka ekipy (choćby dlatego, że zdążył mnie przynajmniej raz zirytować (uśmiech)) mam nadal ogromną kulkę w gardle.
Rozmowy z Austinem toczyły się ponad półtora roku z jakimiś przerwami. Listopad 2012 to było trzecie, i ostatnie podejście. Najpierw trio miało przyjechać z Thundercatem, głównie to był powód, dla którego tak się to przeciągało. W końcu stwierdziliśmy (razem z Magdą, dyrektorem Żaka), że nie będziemy czekać. Była to najlepsza decyzja. Nie przeżyłbym po raz drugi sytuacji, jaką miałem z Samem Riversem, gdy miał przyjechać do Gdańska w 2008. Ciągle powtarzałem, że "następnym razem" - rok temu w grudniu dowiedzieliśmy się o jego śmierci... Na koniec: życzę nam zorganizowania tribute'u - z kwartetem grającym „Endless Planets”.

 

Sebol: Również uczestnicy Warsoul Sessions dziś byli pełni smutku, gdy usłyszeli o przedwczesnej śmierci Austina: „Jego koncert w Sztuczkach był jednym z najlepszych, na jakich byłem. Na pewno TOP5 ever, a może nawet wyżej. Żal, że już nigdy więcej nie będzie nam dane go posłuchać. Pewnie przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać na kolejny taki talent. Wielka strata dla eksperymentów na styku jazzu i elektroniki. On mógł zmienić cała grę.” – napisał Janek Kuźma. „19 dni temu stałam w pierwszym rzędzie i nie mogłam uwierzyć w to co słyszę. Byłam zachwycona. Rozsyłałam SMSy, że to mój koncert życia. Przez chwile myślałam, że jestem uprzywilejowana, że mam okazję zobaczyć przyszłą legendę i będę opowiadała o tym wszystkim zainteresowanym do końca życia. Później się pukam po głowie i myślę, że przecież każdy kto będzie chciał usłyszy Austina na żywo. Przecież to nie problem. Niesamowity muzyk i zwyczajny, zabawny 22 letni kot w czerwonych skarpetach. Wczoraj na urodziny dostaje od siostry płytę z czwartą balladą Chopina, też dzięki niemu. Dzisiaj się dowiaduję, że Austin nie żyje. To bardzo smutna wiadomość i wielka strata.” – pisze Kasia Sowa.

Austin Peralta Trio x Warsoul Sessions

Maceo Wyro: W związku z tragiczną śmiercią Austina Peralty postanowiłem przełożyć sesję z gośćmi z Litwy na późniejszy termin. Zamiast imprezy tanecznej po koncercie Lily Hates Roses w klubie Sztuki&Sztuczki odbędzie się wieczór poświęcony pamięci Austina, na który chciałbym zaprosić wszystkich tych, których serca poruszył ten wyjątkowy młody człowiek...  w hołdzie dla A. Peralty zagrają Marcin Wasilewski Trio, Maceo Wyro i Teielte.

Sebol: Wczoraj obywatele USA obchodzili Święto Dziękczynienia. W to jakże ważne i rodzinne święto Austin nie dołączył do swoich bliskich. W imieniu Warsoul Sessions i wszystkich przejętych tą tragedią – chciałbym złożyć najszczersze wyrazy współczucia dla najbliższej rodziny i przyjaciół Austina. Spoczywaj w pokoju chłopaku.